środa, 15 stycznia 2014

Hania, kierowniczka zamieszania i trochę o bezsilności z miłości.

21 sierpnia 2013 r. kilka godzin życia Hani
Jest ponad 100 like`ów – obiecałam, piszę. Dzisiaj kilka słów o sprawczyni powstania bloga i wszystkiego, co teraz się dzieje. Hania, znacie ją już troszeczkę, ale dopiero bardzo malutko,
a przecież to właśnie ona jest najistotniejsza w całym temacie. Nasza kochana córeczka, jak już wspominałam, przyszła na świat w sierpniu 2013 r.
Od tej pory nasze życie całkowicie się odmieniło. 



Początkowo przerażenie: Jak ja sobie poradzę z tak małą, bezbronną istotką? A jednak, instynkt macierzyński – dobry nauczyciel, szybko kazał wziąć mi się w garść no i jakoś poszło. Zaraz minie 5 miesiąc jak jesteśmy sobie taką małą rodzinką. Teraz szykują się
w naszym życiu kolejne zmiany, ale o tym kiedy indziej, bo dziś mowa o Hani.

A jak się stało, że Hania to Hania? Sama nie wiem, nie ma tu żadnych ekscytujących historii, może oprócz tego, że Hania miała być Aleksandrem. Do 20 tygodnia ciąży Hania
nie chciała ujawnić swojej płci, a tatuś jak to z tatusiami bywa oczywiście był przekonany, że to będzie syn. Tak mnie w tym przekonaniu umocnił, że uwierzyłam i już nawet zaprojektowałam wystrój pokoju dla chłopca. Mówi się niby obojętnie jaka płeć, byle było zdrowe... też tak myślałam, ale modliłam się o córeczkę. No i sobie wymodliłam.
W 21 tygodniu ciąży Hania pokazała co miała pokazać i bez większych wątpliwości,
co do imienia, została Hanną. W tej kwestii byliśmy z Piotrkiem zgodni.
Od 21 tygodnia Hania eksponowała swoją płeć do końca na każdym USG, także lekarze
nie mieli żadnych wątpliwości. Niestety trochę tych lekarzy nas badających było, bo Hania tak mocno kopała mamusię, że trafiłyśmy do szpitala. Początkowo z podejrzeniem wyrostka robaczkowego, w rezultacie z diagnozą kolki nerkowej. Prawda była taka, że Hania drażniła coś w środku mojego brzucha, co po prostu bolało. Na nasze nieszczęście złożyło się to
w czasie z weekendem majowym, a my mieliśmy zarezerwowany wyjazd nad morze. Wszystko jednak dobrze się skończyło. Pobyt w szpitalu odebrał nam tylko jeden dzień wymarzonego urlopu, morze dobrze wpływa na ciężarne, mimo że temperatury nie były sprzyjające morskim relaksom.


Sesja zdjęciowa 12 dniowej Hani
Od tej pory Hania nie robiła mi już więcej numerów, no oprócz tego, że wybrała się na świat w 38 tygodniu. Niby w terminie, ale zawsze mogła posiedzieć te 2 tygodnie do końca. Tym bardziej, że nie mam, żadnych wątpliwości, że to był na 100% 38 tydzień. Nie chciała najwidoczniej być spod znaku Panny, a wolała zostać zodiakalnym Lwem. Podobno „Lwy” to wielcy indywidualiści, próbujący sobie wszystkich podporządkować. No i to zapewne prawda. Hania ma dopiero 5 miesięcy, ale jak coś się jej nie podoba to ratuj się kto może. Krzyczy na nas, macha rękami. Zdecydowanie włoski temperament. Podobno Napoleon Bonaparte też był urodzony w III dekadzie tego znaku. Hanka chyba będzie, jak on, doskonałym strategiem, bo strategie rozstawiania rodziców po kątach opanowała do granic perfekcji.

Nasza kruszynka
Tak więc „Hanka skakanka”, jak nazywa ją dziadek, czy też nasza „madmuazelka”, bo tak mówi do niej tata, jest naszym oczkiem w głowie. Zmieniła nasz świat, zmieniła sposób komunikacji, spowodowała, że przestaliśmy sprzeczać się o błahe rzeczy. Jest dla nas całym światem. Mobilizuje nas do działania. Nauczyliśmy się od niej nowego rodzaju miłości.

Chcę wam też opowiedzieć trochę o tej miłości, miłości bezwarunkowej. Miłości matki do dziecka (bo za tatusia nie będę mówić). Chcę się z Wami podzielić tym uczuciem, bo jest go tyle, że starczyłoby co najmniej dla wszystkich czytelników. To uczucie niby podobne, ale zupełnie inne od tego, którym obdarzamy innych swoich bliskich.
To nawet inne uczucie niż to, którym dziecko obdarza swoich rodziców. Miłość matki do swojego dziecka (oczywiście nie bierzmy pod uwagę patologicznych przypadków) , jest jedyna w swoim rodzaju. Taka miłość oducza bycia egoistą, bezwarunkowo podporządkowuje świat naszemu potomkowi. Prawda jest jednak taka, że miłość ta nie przychodzi tak całkowicie sama. Jest to taka miłość, której musimy się nauczyć. 



W obiektywie Moniki i Emila Pospiesznych
Czy też tak uważacie? Jest trochę tak, że na początku wyobrażamy sobie to „nowe” życie trochę wyidealizowane. Taki obraz jak z reklamy. Matka trzyma niemowlę na rękach, karmi je. Wszystko jest takie piękne, w pastelowych kolorach, śnieżnej bieli i mięciutkich kocykach. Tak jest bo kochamy nasze dziecko od pierwszego bicia serca. Nawet najmniej uczuciowe osoby zmiękcza taki cudowny hormon jak oksytocyna. Tak, to prawda, kochamy
i z każdym ruchem i kopnięciem ta miłość jest większa. Potem pierwszy raz na sali porodowej przytulamy swoje dziecko. Uczucie wspaniałe, nawet nie do ubrania w żadne słowa. No i tak kilka dni w szpitalu, aż tu nagle bum, jak obuchem w łeb, żeby ująć to dosadnie. Chwała tym, których dzieci są spokojne. Hanka na szczęście do takich należała. Gorzej jednak, gdy dziecko non stop płacze, jest marudne, a ty nadal starasz się być doskonałą nie tylko matką, ale żoną, kucharką, sprzątaczką i nie chcesz zapomnieć o umyciu zębów i przebraniu się z piżamy. Mówię o tym, bo nawet kilka takich marudnych dni dziecka potrafi dać w kość. I nadal kochasz, ale czasem zaciskasz zęby, łzy lecą po policzkach z bezsilności. Niestety tak też bywa. Najgorzej mieć do tego koleżankę z dzieckiem w podobnym wieku, która na wspólnych spacerach snuje opowieści, jak to ona sobie doskonale radzi ze swoim dzieckiem. Na szczęście nie znam tego z autopsji a jedynie z opowiadań. Prawda jest taka, że nawet najwspanialsze dzieci mają też gorsze dni i my jesteśmy bezsilne. I nam jest wtedy gorzej
i my mamy momenty zwątpienia. I nawet czasem myślę sobie, że już chyba nie kocham bo nie umiem sobie poradzić. Zaraz potem przypominam sobie, że jutro będzie lepiej i to nie konie miłości tylko lekka niedyspozycja.


Chyba jest trochę tak, że musiałam się wygadać, jestem chyba trochę ciekawa jak macie Wy? Jak to jest, czy to tylko ja tak czuję, czy inni też tak mają? Czy któraś z Was też czasami ociera łzy z bezsilności?


Mogłabym tu jeszcze tyle napisać, ale tymczasem kończę, bo dla wszystkich muszę znaleźć trochę czasu, dzisiaj czas dla męża – ciepły kocyk i dobry film, jak za starych dobrych czasów... byle Hanka poszła spać, bo na śpiącą nie wygląda.

Dobranoc !!!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz